środa, 23 listopada 2011

KUBA BADACH - rozmowa


Nie mogę się doczekać – to odpowiedział Kuba Badach, lider zespołu Poluzjanci zapytany o pierwszy w historii zespołu koncert w Rzeszowie, który odbędzie się 22 kwietnia w klubie Live. Prezentujemy ekskluzywny wywiad z jednym z najlepszych głosów na polskiej scenie muzycznej.


Day&Night: Od Waszej debiutanckiej płyty minęło już 10 lat. Dlaczego fani tak długo musieli czekać na „Drugą Płytę”?

Kuba Badach: No cóż… nie musieli (śmiech) Na szczęście fanów mamy tak świetnych, że chcieli nas wspierać przez tę dekadę. Próbowaliśmy już parokrotnie nagrać ten materiał, ale z racji tego, że każdy z nas jest zawodowym muzykiem, mocno zajętym i zaangażowanym w różne projekty, przez dobre 8 lat mieliśmy problem z zebraniem składu i zorganizowaniem pracy w studio. Wreszcie dwa lata temu nastąpiły na tyle sprzyjające okoliczności, że postanowiliśmy zamknąć pewien rozdział i nagrać płytę, aby móc skupić się na kolejnych projektach.

D&N: Mimo tak długiej przerwy wydawniczej, Poluzjanci cały czas zapełniali sale i kluby, w których odbywały się koncerty? Jak wytłumaczysz ten fenomen?

K.B.: Jest to fenomen i nie do końca jestem sobie w stanie go sam wytłumaczyć. To, co nas spotyka ze strony słuchaczy odbieramy jako formę nagrody za nie kłanianie się trendom. Płyta, którą debiutowaliśmy na rynku nie była specjalnie reklamowana, nie miała dobrej prasy, recenzje były raczej chłodne. Zespół przycichł i po paru latach okazało się, że płyta rozeszła się wśród ludzi w jakiś tajemniczy sposób, drogami podziemnymi. To właśnie ci ludzie zaczęli się do nas dobijać z prośbami o koncerty. Zagraliśmy koncert w Warszawie w 2003 roku, na który przyszła masa ludzi znających płytę na wylot. Było to dla nas spore zaskoczenie. Koncertów i fanów skupionych wokół zespołu zaczęło przybywać. Myślę, że ludzie dobrze odbierają rzeczy prawdziwe. Zawsze starałem się znaleźć swój język muzyczny. Szukam go cały czas. Piszę muzykę tak, jak czuję. Okazuje się, że ludzie czują ten element prawdy i potrzebują tego typu muzyki, co dla mnie, jako dla autora jest największą nagrodą. Jeżeli ta zależność się utrzyma czeka nas świetlana przyszłość (śmiech)

D&N: Singlowa „Prosta Piosenka” to lekka, popowa ballada, płyta jest trochę bardziej stonowana od Waszego debiutu. Czas Was zmienił, dojrzeliście?

K.B.: Płyta jest bardziej stonowana, ale singiel nie jest utworem reprezentatywnym dla całego krążka, który zawiera utwory ocierające się o różne gatunki muzyczne. Każdy numer jest z innej bajki. Faktem jest, że ta płyta pozbawiona jest takiej „młodzieńczej oszołomki”, jest dojrzalsza, gramy zdecydowanie bardziej oszczędnie i rozsmakowaliśmy się w takim graniu. Po latach gry zaczęła liczyć się dla nas umiejętność oszczędnego i spokojnego grania. Zagrać prosto to spore wyzwanie. Na płycie znalazły się dźwięki, które przesialiśmy przez 8 lat wspólnych prób i muzycznych spotkań.

D&N: Nawiązując nadal do „Prostej Piosenki” jest to wg mnie świetny utwór, który (jak i wiele innych Waszych utworów) mógłby spodobać się praktycznie każdemu. Dlaczego Poluzjantów nie ma na rotacji w komercyjnych rozgłośniach i telewizjach muzycznych?

K.B.: Nie mamy wpływu na to, co dzieje się z płyta po jej ukazaniu. Jeżeli stacje radiowe stwierdzą, że taka muzyka im się nie podoba to nie będą jej grały. Oczywiście w to miejsce puszczą 10 muzycznie żenujących utworów. Nie chcę dociekać dlaczego tak jest. Sami montujemy sobie taki rynek muzyczny. Ja mam dwa wyjścia: albo podporządkować się trendom i zacząć robić muzykę, która w moim przekonaniu jest do dupy, albo robić swoje mając nadzieję, że ktoś to doceni. Okazuje się, że nasi fani to doceniają. Być może kiedyś niektóre stacje radiowe zreflektują się, że są w tyle. Na szczęście istnieje u nas w kraju wiele mniejszych rozgłośni, w których profil granej muzyki zależy od redaktorów muzycznych, a nie od niezbyt jasnych "badań rynkowych" . I w takich właśnie stacjach można usłyszeć fajną i ciekawą muzykę.

D&N: Nazwa Waszego zespołu jest humorystyczna, jednak nie do przełknięcia dla wszystkich. Podczas występu w Opolu w 97 roku musieliście zmienić pierwotna nazwę. Teraz jesteście Poluzjantami. Czy to auto cenzura?

K.B.: Kiedy byliśmy na studiach nazwa wydawała nam się bardzo fajna. Później faktycznie chcieli nas cenzurować w Opolu. Generalnie my mieliśmy w nosie czy będziemy nazywać się rurka czy płoć kaspijska czy klamka z mosiądzu (śmiech) W pewnym momencie jedną literkę musieliśmy podmienić z różnych powodów, o których nie warto wspominać. Teraz funkcjonujemy jako Poluzjanci. Jesteśmy dojrzałymi gośćmi, którym się już luzują śrubki i z funkcjonowaniem będzie coraz trudniej (śmiech) Nazwa oznacza ogólne poluzowanie w graniu i w podejściu do życia.

D&N: Na „Drugiej Płycie” w jednym utworze zaśpiewała Paulina Przybysz. Pojawia się również w teledysku. Czy planujecie szerszą współpracę? Może jakiś duet?

K.B.: Z Pauliną świetnie się pracuje. To bardzo inteligentna i muzykalna postać. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś zderzymy się w studio i popracujemy. Na płycie śpiewa drugi głos w utworze „Po co ci to?”. Wpadliśmy na ten pomysł w studio. Szukałem kogoś, kto mógłby mocno ryknąć. Akurat Paulina przyjechała wtedy do studia i nauczyła się tej partii w kilka minut. Efekt końcowy bardzo nam się spodobał.

D&N: Poluzjanci słyną ze świetnych tekstów. Pisze je w większości Janusz Onufrowicz. Czy identyfikujesz się z nimi?

K.B.: Janusz Onufrowicz jest członkiem zespołu. Współtworzymy stronę muzyczno liryczna od kilkunastu lat. Jesteśmy kumplami, znamy się bardzo dobrze. Jasiek pisze teksty, które są efektem przefiltrowania mojej wrażliwości przez jego wrażliwość. Mam jedną podstawową zasadę: nie śpiewam tekstów, z którymi się nie identyfikuję. Muszę wierzyć w to, co śpiewam. Mamy wiele aspektów życia i piosenki mogą traktować nie tylko o miłości, ale też o tym, co jest dookoła, o tym jak żyjemy, jak próbujemy żyć, albo jak inni próbują wkleić nas w jakieś ramy, formy, żebyśmy żyli według schematów. Każdy z nas ma gorsze momenty, kiedy zastanawia się nad tym jak ten świat się kręci i czy na pewno kręci się w dobrą stronę. Lubię śpiewać o takich rzeczach. Jest to dla mnie moment refleksji, zastanowienia się.

D&N: Jesteście absolwentami Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. To czyni Was bardzo popularnymi w środowisku muzyków, z których wielu stawia sobie Was za wzór. Możesz to jakoś skomentować?

K.B.: Przez te kilkanaście lat działalności, każdy z nas stawiał na rozwój swoich umiejętności. Jesteśmy świadomymi muzykami. To jest nasz zawód, którego nigdy nie przestajemy się uczyć. Nie ma takiego punktu w muzyce, w którym mówisz sobie: „ok., umiem wszystko.” I chyba ten pęd do poznawania nowych rzeczy sprawia, że każdy z nas się rozwija. Być może zabrzmi to nieskromnie, ale zdaje sobie sprawę, że każdy z nas jest instrumentalistą prezentującym pewien poziom i być może to powoduje, że w środowiskach muzycznych jesteśmy doceniani. Poza tym światek muzyczny nie jest w Polsce aż tak duży. Jeżeli jesteś w tym środowisku od kilkunastu lat, znasz masę ludzi, z którymi spotykasz się na trasie. W wyniku tych spotkań powstają różne kolaboracje. Ludzie inspirują się nawzajem. Dzięki temu muzyka się rozwija, a my razem z nią.

D&N: Macie już za sobą pierwsze koncerty promujące nową płytę. Jak atmosfera, frekwencja, jak publiczność przyjmuje nowe utwory?

K.B.: Masakra. To jest po prostu masakra. Pierwsze koncerty były wyprzedane na tydzień przed datą występu. W Warszawie musieliśmy przenieść koncert promocyjny z klubu Hybrydy mieszczącego 600 osób, ponieważ sprzedało się 800 biletów, do klubu Palladium, do którego przyszło 1400 osób. Wszyscy śpiewali z nami piosenki. Był szał (śmiech). Oczywiście mamy świadomość tego, że to nie będzie trwało wiecznie. Czeka nas masa pracy polegającej na docieraniu do ludzi, którzy nas jeszcze nie znają, ale to jest piękne.

D&N: W Rzeszowie zagracie po raz pierwszy. Byłeś tu kiedyś? Nasuwają Ci się jakieś skojarzenia kiedy słyszysz „Rzeszów”?

K.B.: Rzeszów kojarzy mi się bardzo dobrze. Myślę, że jest to miasto bardzo prężnie działające i rozwijające się. Niestety rzadko w nim bywam. Jako fan rajdów samochodowych kilka razy byłem na Rajdzie Rzeszowskim. Nasz perkusista, Robert Luty, posiada licencję rajdową, startował w Mistrzostwach Polski, dzielimy więc tę rajdową pasję. Ja- jako kibic, on- jako zawodnik. Te wizyty wspominam bardzo ciepło. O ile dobrze pamiętam, występowałem w Rzeszowie ze składem The Globetrotters, ale jako Poluzjanci zagramy tu po raz pierwszy. Słyszałem, że klub jest świetny, jest fajna atmosfera. Zobaczymy jak będzie z frekwencją, ale jak by nie było każde nowe miejsce, w którym gramy jest dla nas na wagę złota. Ja nie mogę się doczekać.

D&N: Czego możemy się spodziewać na kwietniowym koncercie w klubie Live?

K.B: Kompletnego materiału z nowej płyty. Starsze utwory tez się pojawią. Ja do końca nie jestem w stanie przewidzieć jak będzie przebiegał dany koncert, ponieważ zawsze towarzyszy mu spora doza improwizacji. Staramy się zaskakiwać samych siebie. Nie są to schematycznie rzeczy. Na pewno będzie to bardzo energetyczne spotkanie. Będzie oczywiście wspaniała choreografia i pokaz sztucznych ogni. (śmiech)

D&N: Czy mógłbyś na koniec zapewnić fanów, że na kolejną płytę Poluzjantów nie będą musieli czekać kolejnych 10-ciu lat?

K.B.: Ten zespół potrzebował aż dekady żeby się dotrzeć, osadzić w realiach. Myślę, że następna płyta powstanie znacznie szybciej. Tak naprawdę to już chyba latem zaczniemy robić pierwsze przymiarki do rejestrowania wstępnych pomysłów. Ja mam straszny głód robienia nowych rzeczy. Mam nadzieje, że w przyszłym roku uda mi się nagrać również mój solowy album. D&N: Dziękuję za rozmowę. Do zobaczenia na koncercie.

rozmawiał: Bartłomiej Skubisz