wtorek, 10 maja 2011

Tomasz Stańko - Rodzina ma zawsze specjalne względy - wywiad !


Rodzina ma zawsze specjalne względy. - rozmowa z Tomaszem Stańko


Day&Night: W tym roku po raz drugi został Pan odznaczony przez Prezydenta. Tym razem Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski "za wybitne zasługi dla kultury narodowej, za osiągnięcia w twórczości artystycznej". Odczuwa Pan dumę? Jazz stał się dobrem narodowym?

Tomasz Stańko: Bardzo jestem z tego dumny. Jazz stał się sztuką o ustabilizowanej pozycji artystycznej. Przestał być kojarzony z brudną sztuką narkomanów i tak dalej. Jest coraz bardziej nobilitowany. To światowa tendencja.

D&N: Po przeczytaniu Pańskiej autobiografii pierwsze moje skojarzenie to „niezwykła szczerość”. Czy ciężko było Panu otworzyć się do tego stopnia, aby opowiedzieć całe swoje życie, pełne sukcesów, ale też brudów i upadków, czy może dokonał Pan jednak jakiejś autocenzury?


T.S.: Dużo pracowałem na tym wywiadem. Jest gruntownie przemyślany. Jeżeli chodzi o szczerość to od razu wiedziałem, że tak to powinno wyglądać. Pamiętam, że mi w walce z nałogami bardzo pomocna była książka „My, dzieci z Dworca Zoo”. Pomyślałem, że jeśli napisze szczerze o moich sprawach, to wbrew pozorom pomoże to ludziom, którzy chcą uporać się ze swoimi nałogami. Moje życie było bardzo pikantne, czego się wcale nie wstydzę. Dzięki temu mogłem snuć w autobiografii barwną opowieść i łatwo dało się w niej przemycić własne przemyślenia, które same w sobie nie byłby już tak interesujące. Mając szacunek do czytelnika połączyłem pikantne historie, przemyślenia filozoficzne i kwestie ściśle muzyczne i dałem mu produkt, który będzie mu się łatwo wchłaniało.

D&N: Czytając „Desperado” i autobiografię Milesa Davisa, można wychwycić wiele podobieństw w Waszym życiu, podejściu do muzyki, charakterze…

T.S.: Autobiografia Milesa to kanon. On był jednym z pierwszych, który w ten sposób potraktował swoje życie. Przy powstawaniu „Desperado” zwracaliśmy na to dużą uwagę.

D&N: Czuje Pan duchową więź z Milesem?

T.S.: Bardzo poważną. To jest mój guru. Uważam, że Miles był, jako jeden z niewielu nowym typem artysty XX wieku. Jego kreacją była nie tylko muzyka, ale też całe życie, manifestacje artystyczne i tak dalej.


D&N: W Nowym Yorku mieszka pan niedaleko miejsca, w którym mieszkał Miles. Zadomowił się Pan i urządził już tam jak trzeba?


T.S.: To jest takie moje pied-a-terre, w którym jestem raz częściej, raz rzadziej, ale kilka miesięcy w roku na pewno. Zadomowiłem się, mam kontakty z sąsiadami no i mogę korzystać z uroków olbrzymiego miasta. Ja jestem tzw. „Urban person”, więc doskonale mi się mieszka w Nowym Jorku.


D&N: Powiedział Pan, że gdyby urodził się później, byłby rockmanem albo hip-hopowcem, jednak oba te nurty lata buntu i alternatywy mają już dawno za sobą. Gdyby urodził się Pan powiedzmy w 89 to w którą stronę skierowałby Pan swoje pierwsze muzyczne kroki…


T.S.: Wybrałem jazz, bo w mojej młodości był synonimem nowoczesności, awangardy, zawierał w sobie zagadnienia egzystencjalne. Ciężko powiedzieć co wybrałbym teraz, bo wybór gatunku zależy też trochę od przypadku Myślę, że ciągnęłoby mnie do tego, co robią teraz młodzi ludzie. Pewnie byłbym producentem bardziej wyrafinowanych gatunków jak np. nu-jazz. Mam skłonności do nowatorstwa, do rzeczy, które są odległe od stadnego typu percepcji. Zawsze w klasie jest jeden taki co ma nochala zadartego, bo wszyscy słuchają Madonny a on ma to w dupie i słucha czegoś innego.

D&N: Mówił Pan w, „Desperado”, że lubi pan nową czarną popkulturę, lubi Pharella Williama czy Snoop Dogg`a…

T.S.: Bardzo lubię. Popkultura to zjawisko, które bardzo cenie i nie przeszkadza mi to w czytaniu wyrafinowanej literatury, chodzeniu na wystawy czy do opery. Z ciekawością obserwuję to, co robi Lady Gaga czy Doda, którą bardzo lubię. Nie wiem dlaczego, może dlatego, że ona tak samo jak ja bardzo poważnie traktuje teorię ewolucji. Nie słucham jej muzyki, ale jest między nami nić sympatii.

D&N: Od śmierci pana przyjaciela Krzysztofa Komedy minęło już ponad 40 lat a jego muzyka jest wciąż obecna i wciąż inspiruje kolejne pokolenia muzyków. Z czego wynika ta ponadczasowość?

T.S.: Najzwyczajniej w świecie to jest po prostu dobra muzyka, która jest trwała. Pewne kompozycje są trwałe, np. Bacha też gra się do tej pory.

D&N: Ostatnie miesiące to w Pańskim wykonaniu koncerty w Nowym Yorku, Australii, Norwegii czy we Włoszech. Jak po takich występach mobilizuje się Pan na darmowy, plenerowy koncert w Rzeszowie?

T.S.: Ja gram wszędzie, ale do Rzeszowa mam w ogóle specjalny sentyment, bo to moje miasto rodzinne. Jestem artystą, włóczęgą a granie jest jedną z najprzyjemniejszych rzeczy jakie dostarcza mi życie, więc nawet z egoistycznego punktu widzenia, jak mógłbym sobie odmówić przyjemności grania? A przyjemność jest tylko wtedy, kiedy człowiek daje z siebie wszystko.

D&N: Niewiele Pan pamięta z pierwszych lat życia w Rzeszowie, ale mówi Pan, że czuje się Rzeszowiakiem i ma rodzaj geograficznego sentymentu. Czy podczas ostatniego koncertu miał Pan czas na zwiedzenie miasta? Jak Rzeszów jawi się Panu obecnie?

T.S.: Rzeszów kojarzy mi się z jego obecnym wyglądem. Jest to piękne miasto, wspaniale odnowione i ze ślicznym rynkiem. Ja już tego „mojego” Rzeszowa nie pamiętam.

D&N: A czy ciekawe muzyczne inicjatywy powstające w Rzeszowie mogłyby liczyć na Pana wsparcie, choćby symboliczne?


T.S.: Zawsze! To jest w jakiś sposób rodzina i zawsze rodzina będzie miała specjalne względy.

D&N: Rok 2010 to kolejne pasmo sukcesów w Pańskim wykonaniu. Muzyk Roku, Trębacz Roku, Kompozytor Roku wg czytelników Jazz Forum, mało tego 4-te miejsce, jako trębacz w ankiecie Down Beat i 8-me w kategorii „album roku” dla „Dark Eyes”, dwa Fryderyki… czy czuje się Pan artystą spełnionym?

T.S.: W zasadzie tak. Jestem coraz bardziej usatysfakcjonowany swoim życiem. Konsekwencja działania i pewnego typu bezkompromisowość zawsze przynoszą owoce.

D&N: Czy chciałby Pan jeszcze czegoś dokonać?

T.S.: Nie stawiam sobie żadnych celów. Chciałbym do końca życia być aktywny muzycznie, mieć interesujące, świeże pomysły i kroczyć tą drogą, którą kroczę, w równym tempie, a jak przyjdzie czas siąść i umrzeć. Śmierć jest naszym ostatecznym celem i człowiek powinien się w ten sposób do niej ustosunkowywać. To jest nieuniknione… raptownie zniknąć z tej drogi krocząc z uśmiechem do przodu.


Rozmawiał Bartłomiej Skubisz

Wywiad został opublikowany w majowym (2011) numerze bezpłatnego miesięcznika "Day & Night Rzeszów".

1 komentarz: